Chęć życia w obliczu katastrofy - wrażenia po lekturze Jeśli jutra ma nie być

 


Ostrzeżenie o treści: depresja, próba samobójcza, myśli samobójcze

Jeśli jutra ma nie być opowiada historię Avery Byrne, która cierpi na depresję i planuje popełnić samobójstwo. Udaje się w tym celu nad rzekę. W ostatniej chwili powstrzymuje ją telefon od jej dawnej najlepszej przyjaciółki i miłości jej życia, Cass. Dowiaduje się od niej, że w Ziemię za dziewięć dni ma uderzyć asteroida. Avery umawia się, że przed końcem świata ostatni raz jeszcze się spotkają.

Książka zrobiła na mnie duże wrażenie, mimo drobnych zgrzytów, o których wspomnę później. Zacznę od tego, że sposób w jaki opisane zostały zmagania osoby z ciężką depresją był boleśnie prawdziwy i mocno mnie poruszył. Avery cały czas wydawało się, że jest niewystarczająca i, że innym będzie bez niej lepiej. Nie miała żadnych pragnień i nie liczyła na to, że ma jakąś przyszłość. Chciała po prostu odejść, przestać istnieć. Czasami podejmowała też impulsywne działania, nie bojąc się śmierci, a nawet na nią licząc. W miarę rozwoju powieści i zbliżającej się zagłady, w dziewczynie zaczyna budzić się chęć do życia, chęć przyszłości, chęć czegoś więcej. Odkrywa nawet co chciałaby robić.

W powieści przeplatają się przeszłość i teraźniejszość. Avery opowiada przede wszystkim o swojej relacji z Cass i powolnym odkrywaniu, że jest w niej zakochana. Jest wiele uroczych momentów między nimi, ale też, im dalej w przyszłość, i smutnych. Obydwie zawsze różniły się od siebie. Cass była tą odważniejszą, a Avery bardziej wycofaną. Avery też nie zawsze była do końca szczera i nie mówiła przyjaciółce o swoich problemach, ukrywała przed nią swoją depresję, zupełnie jakby bała się pokazać jej swoją nieidealną stronę. Oddaliły się jeszcze bardziej kiedy Cass wyjechała do Nowego Jorku. Nadejście komety okazuje się drugą szansą dla dwójki.

Obserwowanie jak odbudowują swoją relację i powoli znowu stają się dla siebie najważniejszymi osobami na świecie dostarczyło mi mnóstwa emocji – cieszyłam się dobrymi chwilami i przeżywałam te trudniejsze. Droga do pełnego pojednania i zrozumienia siebie nawzajem nie była dla nich łatwa i wymagała od nich zmierzenia się z prawdą.

Podczas czytania szczególną uwagę zwróciłam na wątek bycia osobą queerową w religijnym i konserwatywnym środowisku. Jest mi to temat wyjątkowo bliski. Bardzo dobrze, że został poruszony właśnie w powieści młodzieżowej. Przez nauki kościoła młode osoby dopiero odkrywające swoją tożsamość często zaczynają nienawidzić same siebie i mieć problemy psychiczne. Ciężko jest szukać tam niestety zrozumienia. W powieści wybrzmiało to dość mocno. A jeśli już o problemach psychicznych mowa to również poświęcono uwagę podejściu kościoła do tych kwestii, a w szczególności kwestii samobójstwa. Nasza bohaterka, idąc po poradę do księdza słyszy, że to grzech śmiertelny i zabawa w boga.

Ważne były także relacje rodzinne, zwłaszcza głównej bohaterki z rodzicami i bratem. Rodzice Avery byli bardzo wierzący i religijni i tak też wychowywali swoje dzieci. Mimo to okazali się akceptujący i wspierający, choć musieli także wiele się nauczyć i zrozumieć, ale ważne, że podjęli się tego dla swojego dziecka. Relacja Avery z bratem była, z braku lepszego słowa, rozczulająca. Już od dziecka byli sobie bliscy - nawzajem się wspierali i pomagali sobie. Mam słabość do takich przedstawień rodzeństw i dlatego wątek tej dwójki bardzo mnie kupił. Oczywiście także i oni spotkali na swojej drodze problemy – wyjazd brata na studia, a potem założenie przez niego rodziny. Przybycie komety stało się zatem drugą szansą również dla Avery i jej brata.

Jednym z tematów jest odkrywanie swojej tożsamości seksualnej. Dla każdego człowieka może to przebiegać inaczej, co właśnie pokazuje Jeśli jutra ma nie być. Cass jest pewna swojej orientacji już będąc wczesną nastolatką. Nie wstydzi się tego kim jest i mówi o tym otwarcie. Avery zajmuje to nieco dłużej. Początkowo jest pełna wątpliwości. Każdy ma swoją własną drogę. Czasami może być ona dłuższa, niż u innych i nie ma w tym nic złego. Cieszę się, że w powieści pokazano, jak odkrywanie siebie może się różnić w zależności od osoby.

Jedynym, co mi się nie podobało to momenty w których pisarka siliła się na bardziej poetycki język. Były takie fragmenty, w których dało się wyczuć, że były napisane po to by później służyć za ładne cytaty. Dla mnie wyszły sztucznie i nie pasowały do reszty powieści.

Książkę ostatecznie oceniam bardzo pozytywnie. Postacie były ludzkie i sympatyczne, zwłaszcza Avery i Cass. Przyszło im zmierzyć się z trudną sytuacją, ale odnalazły w sobie nawzajem wsparcie. Przybycie komety okazało się dla nich drugą szansą na odbudowanie zniszczonej relacji. W obliczu śmierci pojawiła się w nich niezachwiana chęć życia i to było piękne, takie ludzkie. Dużym plusem była też dla mnie krytyka nauczania kościoła w kwestii queerowości. Może nie wybrzmiała aż tak mocno jakby mogła, ale dobrze, że pewne rzeczy zostały zauważone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Perła pisze , Blogger