Trochę o shipowaniu i czym dla mnie jest

 


Czy nam się to podoba, czy nie shipowanie jest w fandomie wszechobecne i z pewnością tak stare, jak sam fandom. Nie będę się jednak zajmować w tym tekście historią tego zjawiska, ani je analizować. Chcę opowiedzieć Wam o tym czym jest ono dla mnie, jak do niego podchodzę i jak wypływa na moje własne doświadczenie z fanowaniem. Wspomnę też oczywiście o moich ulubionych parach. Nie o wszystkich, bo to by zajęło nam wieki, ale o tych najważniejszych, które mnie w pewien sposób ukształtowały. Momentami będzie osobiście, także uważajcie. Strzeżcie się również anglicyzmów, bo tekst z oczywistych powodów będzie nimi wypełniony.

Najpierw może wyjawię, że jestem dużą shiperką i zawsze jak już zaczynam coś oglądać bądź czytać, znajduję coś do shipowania. Czasem upatruję sobie jakiś ship, nawet jeszcze przed zagłębieniem się w jakieś dzieło, bo czuję, że ta para mi się spodoba. Już od dzieciństwa miałam słabość do historii miłosnych. Wychowałam się na komediach romantycznych. Mama oglądała ich dużo, a ja razem z nią. Do dziś mam do nich sentyment i wracam do niektórych tytułów. Może to częściowo wyjaśniać moje zamiłowanie do shipowania. Pamiętam, że od zawsze lubiłam łączyć postaci w pary i z ekscytacją śledzić ich rozwój. 


Jednym z moich pierwszych shipów byli Phoebe i Cole z Czarodziejek. Bardzo emocjonowało mnie to, że to taka zakazana miłość między wrogami. Chyba właśnie wtedy narodziło się moje uwielbienie dla dziś dość popularnego tropu enemies to lovers. Phoebe i Cole nie skończyli niestety szczęśliwie, nad czym do dziś ubolewam. To jak poprowadzono postać Cole’a również pozostawia wiele do życzenia. Później byli Chirurdzy. Tam było sporo do shipowania. Tam też zetknęłam się pierwszy raz z queerowymi wątkami. 

Później był Batman i Catwoman, ta wersja z Batman: The Animated Series. Znowu mamy wątek zakochanych w sobie wrogów. W mojej historii shipowania powtórzyło się to jeszcze wiele razy – zarówno w latach nastoletnich, jak i już w tych bliższych teraźniejszości. Lubiłam też shipy inspirowane Batmanem i Catwoman, takie jak Jake Long i Rose z kreskówki Amerykański smok: Jake Long (ten poznałam nawet jeszcze przed poznaniem Batmana i Catwoman), czy Danny i Valerie z Danny’ego Phantoma (ubolewałam nad tym, że skończył z Sam).

Batman: The Animated Series jest wyjątkowe z jeszcze jednego powodu - to stąd pochodzi mój pierwszy queerowy ship, który shipowałam wtedy jeszcze bardzo nieśmiało. Mowa tu oczywiście o nikim innym, jak Harley Quinn i Poison Ivy. Mam do tych dwóch postaci bardzo duży sentyment. Po latach moja miłość do nich powróciła z nową mocą za sprawą serialu animowanego o Harley Quinn. Bardzo podobało mi się, jak została tam przedstawiona ich relacja i to jak rozwijała się na przestrzeni kolejnych sezonów. Zbudowały silny, pełen zaufania i pasji związek i to jest piękne, zważywszy na to, jak bardzo zranionymi ludźmi były obie. 

Takie były moje początki z shipowaniem. Później się to coraz bardziej rozwijało. Czasem nawet zdarzyło mi się coś o jakiejś parze napisać, ale raczej rzadko. Piszę wprawdzie fanowskie rzeczy, ale częściej jednak skupiam się na swoich oryginalnych projektach. Te szczęśliwe pary, do których tworzyłam to Moontoffee (Moon i Toffe z Star vs The Forces of Evil) i Obacass (Obake i ciocia Cass z Big Hero 6: The Series). Miałam mnóstwo pomysłów na scenerie dla tych postaci, może dlatego, że kanon w tej kwestii nic nie dostarczył. Szczególnie dobrze bawiłam się pisząc o Obacass. Pochodzi z mało popularnego serialu, więc pewnie domyślacie się, że nie miałam za dużo widowni, ale i tak wspominam miło czas spędzony na tworzeniu do tego shipu. Za Moontoffe zaś płaczę do dziś, bo widzę tu dużo zmarnowanego potencjału. 


Obecnie moje ulubione pary to Perła i Rose Quartz z Steven’a Universe’a (wiem, wiem, ale jest w tym shipie tyle pięknej tragedii, oddania i Rose też kochała Perłę, nie wmówicie mi, że było inaczej), Enid i Elodie z OK K.O! (nie mogło tej serii zabraknąć), Catra i Adora z She-Ry (tutaj jest trochę bardziej skomplikowanie, niż enemies to lovers, bo to friends to enemies to friends to lovers), Bubblegum i Marceline z Adventure Time i Serizawa Katsuya i Reigen Arataka z Mob Psycho 100. Znalazłoby się pewnie jeszcze ich więcej, ale te są najważniejsze. Jeśli chodzi o najnowsze to ostatnio oczarowali mnie Julie Powers i Gideon Greves z Scott Pilgrim Takes Off i Debbie i Cecil z Invincible.

Co ja tak właściwie mam z tego całego shipowania? Przede wszystkim emocje, różne emocje, zarówno radosne, jak i bolesne. Przeżywam losy tych postaci i śledzę je z zapartym tchem, czasem patrząc jak się wzajemnie ranią, jak się godzą, jak sobie zawierzają, jak po prostu ze sobą są, a jeśli w kanonie nic nie ma, szukam wizji innych fanów albo tworzę swoją własną.

Shipowanie jest dla mnie ważną częścią fandomowego doświadczenia. Pozwala mi przeżywać różne emocje, także wspólnie z innymi fanami (co daje poczucie wspólnoty), tworzyć i analizować. Jest jeszcze wiele rzeczy, o których nie wspomniałam, takie jak moje podejście do wojen shiperskich, multishipowania i innych zjawisk. Nie wyczerpałam tematu do końca. Jest on bardzo szeroki. Może jeszcze kiedyś się nad nim pochylę. W tym tekście skupiłam się krótko na tym, co jest dla mnie w tym zjawisku najważniejsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Perła pisze , Blogger