Trochę o shipowaniu i czym dla mnie jest

Trochę o shipowaniu i czym dla mnie jest

 


Czy nam się to podoba, czy nie shipowanie jest w fandomie wszechobecne i z pewnością tak stare, jak sam fandom. Nie będę się jednak zajmować w tym tekście historią tego zjawiska, ani je analizować. Chcę opowiedzieć Wam o tym czym jest ono dla mnie, jak do niego podchodzę i jak wypływa na moje własne doświadczenie z fanowaniem. Wspomnę też oczywiście o moich ulubionych parach. Nie o wszystkich, bo to by zajęło nam wieki, ale o tych najważniejszych, które mnie w pewien sposób ukształtowały. Momentami będzie osobiście, także uważajcie. Strzeżcie się również anglicyzmów, bo tekst z oczywistych powodów będzie nimi wypełniony.

Najpierw może wyjawię, że jestem dużą shiperką i zawsze jak już zaczynam coś oglądać bądź czytać, znajduję coś do shipowania. Czasem upatruję sobie jakiś ship, nawet jeszcze przed zagłębieniem się w jakieś dzieło, bo czuję, że ta para mi się spodoba. Już od dzieciństwa miałam słabość do historii miłosnych. Wychowałam się na komediach romantycznych. Mama oglądała ich dużo, a ja razem z nią. Do dziś mam do nich sentyment i wracam do niektórych tytułów. Może to częściowo wyjaśniać moje zamiłowanie do shipowania. Pamiętam, że od zawsze lubiłam łączyć postaci w pary i z ekscytacją śledzić ich rozwój. 


Jednym z moich pierwszych shipów byli Phoebe i Cole z Czarodziejek. Bardzo emocjonowało mnie to, że to taka zakazana miłość między wrogami. Chyba właśnie wtedy narodziło się moje uwielbienie dla dziś dość popularnego tropu enemies to lovers. Phoebe i Cole nie skończyli niestety szczęśliwie, nad czym do dziś ubolewam. To jak poprowadzono postać Cole’a również pozostawia wiele do życzenia. Później byli Chirurdzy. Tam było sporo do shipowania. Tam też zetknęłam się pierwszy raz z queerowymi wątkami. 

Później był Batman i Catwoman, ta wersja z Batman: The Animated Series. Znowu mamy wątek zakochanych w sobie wrogów. W mojej historii shipowania powtórzyło się to jeszcze wiele razy – zarówno w latach nastoletnich, jak i już w tych bliższych teraźniejszości. Lubiłam też shipy inspirowane Batmanem i Catwoman, takie jak Jake Long i Rose z kreskówki Amerykański smok: Jake Long (ten poznałam nawet jeszcze przed poznaniem Batmana i Catwoman), czy Danny i Valerie z Danny’ego Phantoma (ubolewałam nad tym, że skończył z Sam).

Batman: The Animated Series jest wyjątkowe z jeszcze jednego powodu - to stąd pochodzi mój pierwszy queerowy ship, który shipowałam wtedy jeszcze bardzo nieśmiało. Mowa tu oczywiście o nikim innym, jak Harley Quinn i Poison Ivy. Mam do tych dwóch postaci bardzo duży sentyment. Po latach moja miłość do nich powróciła z nową mocą za sprawą serialu animowanego o Harley Quinn. Bardzo podobało mi się, jak została tam przedstawiona ich relacja i to jak rozwijała się na przestrzeni kolejnych sezonów. Zbudowały silny, pełen zaufania i pasji związek i to jest piękne, zważywszy na to, jak bardzo zranionymi ludźmi były obie. 

Takie były moje początki z shipowaniem. Później się to coraz bardziej rozwijało. Czasem nawet zdarzyło mi się coś o jakiejś parze napisać, ale raczej rzadko. Piszę wprawdzie fanowskie rzeczy, ale częściej jednak skupiam się na swoich oryginalnych projektach. Te szczęśliwe pary, do których tworzyłam to Moontoffee (Moon i Toffe z Star vs The Forces of Evil) i Obacass (Obake i ciocia Cass z Big Hero 6: The Series). Miałam mnóstwo pomysłów na scenerie dla tych postaci, może dlatego, że kanon w tej kwestii nic nie dostarczył. Szczególnie dobrze bawiłam się pisząc o Obacass. Pochodzi z mało popularnego serialu, więc pewnie domyślacie się, że nie miałam za dużo widowni, ale i tak wspominam miło czas spędzony na tworzeniu do tego shipu. Za Moontoffe zaś płaczę do dziś, bo widzę tu dużo zmarnowanego potencjału. 


Obecnie moje ulubione pary to Perła i Rose Quartz z Steven’a Universe’a (wiem, wiem, ale jest w tym shipie tyle pięknej tragedii, oddania i Rose też kochała Perłę, nie wmówicie mi, że było inaczej), Enid i Elodie z OK K.O! (nie mogło tej serii zabraknąć), Catra i Adora z She-Ry (tutaj jest trochę bardziej skomplikowanie, niż enemies to lovers, bo to friends to enemies to friends to lovers), Bubblegum i Marceline z Adventure Time i Serizawa Katsuya i Reigen Arataka z Mob Psycho 100. Znalazłoby się pewnie jeszcze ich więcej, ale te są najważniejsze. Jeśli chodzi o najnowsze to ostatnio oczarowali mnie Julie Powers i Gideon Greves z Scott Pilgrim Takes Off i Debbie i Cecil z Invincible.

Co ja tak właściwie mam z tego całego shipowania? Przede wszystkim emocje, różne emocje, zarówno radosne, jak i bolesne. Przeżywam losy tych postaci i śledzę je z zapartym tchem, czasem patrząc jak się wzajemnie ranią, jak się godzą, jak sobie zawierzają, jak po prostu ze sobą są, a jeśli w kanonie nic nie ma, szukam wizji innych fanów albo tworzę swoją własną.

Shipowanie jest dla mnie ważną częścią fandomowego doświadczenia. Pozwala mi przeżywać różne emocje, także wspólnie z innymi fanami (co daje poczucie wspólnoty), tworzyć i analizować. Jest jeszcze wiele rzeczy, o których nie wspomniałam, takie jak moje podejście do wojen shiperskich, multishipowania i innych zjawisk. Nie wyczerpałam tematu do końca. Jest on bardzo szeroki. Może jeszcze kiedyś się nad nim pochylę. W tym tekście skupiłam się krótko na tym, co jest dla mnie w tym zjawisku najważniejsze.

Chęć życia w obliczu katastrofy - wrażenia po lekturze Jeśli jutra ma nie być

Chęć życia w obliczu katastrofy - wrażenia po lekturze Jeśli jutra ma nie być

 


Ostrzeżenie o treści: depresja, próba samobójcza, myśli samobójcze

Jeśli jutra ma nie być opowiada historię Avery Byrne, która cierpi na depresję i planuje popełnić samobójstwo. Udaje się w tym celu nad rzekę. W ostatniej chwili powstrzymuje ją telefon od jej dawnej najlepszej przyjaciółki i miłości jej życia, Cass. Dowiaduje się od niej, że w Ziemię za dziewięć dni ma uderzyć asteroida. Avery umawia się, że przed końcem świata ostatni raz jeszcze się spotkają.

Książka zrobiła na mnie duże wrażenie, mimo drobnych zgrzytów, o których wspomnę później. Zacznę od tego, że sposób w jaki opisane zostały zmagania osoby z ciężką depresją był boleśnie prawdziwy i mocno mnie poruszył. Avery cały czas wydawało się, że jest niewystarczająca i, że innym będzie bez niej lepiej. Nie miała żadnych pragnień i nie liczyła na to, że ma jakąś przyszłość. Chciała po prostu odejść, przestać istnieć. Czasami podejmowała też impulsywne działania, nie bojąc się śmierci, a nawet na nią licząc. W miarę rozwoju powieści i zbliżającej się zagłady, w dziewczynie zaczyna budzić się chęć do życia, chęć przyszłości, chęć czegoś więcej. Odkrywa nawet co chciałaby robić.

W powieści przeplatają się przeszłość i teraźniejszość. Avery opowiada przede wszystkim o swojej relacji z Cass i powolnym odkrywaniu, że jest w niej zakochana. Jest wiele uroczych momentów między nimi, ale też, im dalej w przyszłość, i smutnych. Obydwie zawsze różniły się od siebie. Cass była tą odważniejszą, a Avery bardziej wycofaną. Avery też nie zawsze była do końca szczera i nie mówiła przyjaciółce o swoich problemach, ukrywała przed nią swoją depresję, zupełnie jakby bała się pokazać jej swoją nieidealną stronę. Oddaliły się jeszcze bardziej kiedy Cass wyjechała do Nowego Jorku. Nadejście komety okazuje się drugą szansą dla dwójki.

Obserwowanie jak odbudowują swoją relację i powoli znowu stają się dla siebie najważniejszymi osobami na świecie dostarczyło mi mnóstwa emocji – cieszyłam się dobrymi chwilami i przeżywałam te trudniejsze. Droga do pełnego pojednania i zrozumienia siebie nawzajem nie była dla nich łatwa i wymagała od nich zmierzenia się z prawdą.

Podczas czytania szczególną uwagę zwróciłam na wątek bycia osobą queerową w religijnym i konserwatywnym środowisku. Jest mi to temat wyjątkowo bliski. Bardzo dobrze, że został poruszony właśnie w powieści młodzieżowej. Przez nauki kościoła młode osoby dopiero odkrywające swoją tożsamość często zaczynają nienawidzić same siebie i mieć problemy psychiczne. Ciężko jest szukać tam niestety zrozumienia. W powieści wybrzmiało to dość mocno. A jeśli już o problemach psychicznych mowa to również poświęcono uwagę podejściu kościoła do tych kwestii, a w szczególności kwestii samobójstwa. Nasza bohaterka, idąc po poradę do księdza słyszy, że to grzech śmiertelny i zabawa w boga.

Ważne były także relacje rodzinne, zwłaszcza głównej bohaterki z rodzicami i bratem. Rodzice Avery byli bardzo wierzący i religijni i tak też wychowywali swoje dzieci. Mimo to okazali się akceptujący i wspierający, choć musieli także wiele się nauczyć i zrozumieć, ale ważne, że podjęli się tego dla swojego dziecka. Relacja Avery z bratem była, z braku lepszego słowa, rozczulająca. Już od dziecka byli sobie bliscy - nawzajem się wspierali i pomagali sobie. Mam słabość do takich przedstawień rodzeństw i dlatego wątek tej dwójki bardzo mnie kupił. Oczywiście także i oni spotkali na swojej drodze problemy – wyjazd brata na studia, a potem założenie przez niego rodziny. Przybycie komety stało się zatem drugą szansą również dla Avery i jej brata.

Jednym z tematów jest odkrywanie swojej tożsamości seksualnej. Dla każdego człowieka może to przebiegać inaczej, co właśnie pokazuje Jeśli jutra ma nie być. Cass jest pewna swojej orientacji już będąc wczesną nastolatką. Nie wstydzi się tego kim jest i mówi o tym otwarcie. Avery zajmuje to nieco dłużej. Początkowo jest pełna wątpliwości. Każdy ma swoją własną drogę. Czasami może być ona dłuższa, niż u innych i nie ma w tym nic złego. Cieszę się, że w powieści pokazano, jak odkrywanie siebie może się różnić w zależności od osoby.

Jedynym, co mi się nie podobało to momenty w których pisarka siliła się na bardziej poetycki język. Były takie fragmenty, w których dało się wyczuć, że były napisane po to by później służyć za ładne cytaty. Dla mnie wyszły sztucznie i nie pasowały do reszty powieści.

Książkę ostatecznie oceniam bardzo pozytywnie. Postacie były ludzkie i sympatyczne, zwłaszcza Avery i Cass. Przyszło im zmierzyć się z trudną sytuacją, ale odnalazły w sobie nawzajem wsparcie. Przybycie komety okazało się dla nich drugą szansą na odbudowanie zniszczonej relacji. W obliczu śmierci pojawiła się w nich niezachwiana chęć życia i to było piękne, takie ludzkie. Dużym plusem była też dla mnie krytyka nauczania kościoła w kwestii queerowości. Może nie wybrzmiała aż tak mocno jakby mogła, ale dobrze, że pewne rzeczy zostały zauważone.

Pogoń za marzeniami, czyli wrażenia po dwóch pierwszych tomach mangi One Piece

Pogoń za marzeniami, czyli wrażenia po dwóch pierwszych tomach mangi One Piece

 

 


Po latach wróciłam do One Piece’a - zachęcił mnie trochę ten szum wokół aktorskiej adaptacji. Byłam akurat w odwiedzinach w bibliotece i przechadzałam się między regałami, kiedy zauważyłam One Piece i po prostu wzięłam. Kiedyś moja siostra oglądała anime, a ja przysiadałam się na co niektóre odcinki. Potem postanowiłam obejrzeć całość i stanęłam gdzieś na dwudziestym odcinku. Jak na serię z tysiącem odcinków to trochę słaby wynik. Na tym się skończyło.

Fabułę chyba mniej więcej wszyscy znają. W świecie gdzie panuje era piratów, Monkey D. Luffy, zainspirowany przez swojego przyjaciela pirata Rudowłosego Shanksa, chce zostać królem piratów. Najpierw jednak musi zebrać załogę i zdobyć statek. Wyrusza w podróż by tego dokonać. Po drodze dzielnego chłopaka spotykają różne przygody. Najpierw poznaje pierwszego przyszłego członka swojej ekipy – groźnego łowcę piratów i szermierza Rorona Zoro. Razem wywołują zamieszanie w miasteczku, któremu żelazną ręką rządzi pułkownik marynarki wojennej Morgan. Później natykają się na złodziejkę Nanami, która nienawidzi piratów. Mimo początkowej niechęci, stają wspólnie w obronie pewnego miasteczka, na które czyha złowrogi pirat Klaun Buggy.

Pierwsze dwa tomy One Piece’a czytało mi się bardzo przyjemnie. Z łatwością weszłam do tego zwariowanego i barwnego świata, który zarazem jest bardzo spójny i przemyślany. Najbardziej oczarowały mnie postacie. Luffy to sympatyczny chłopak o szerokim uśmiechu, ale jest jednocześnie zwariowany i nieprzewidywalny. Shanks jest po prostu wspaniały! To ktoś kto za głupkowatym uśmiechem i stylem bycia luzaka skrywa dużo mądrości i pokory. Nic dziwnego, że jest inspiracją dla naszego głównego bohatera. W Zoro spodobała mi się jego determinacja, poczucie sprawiedliwości i chęć uczczenia pamięci jego przyjaciółki z dzieciństwa. Nami zaimponowała mi swoim sprytem i zaradnością. Zaciekawiło mnie jaka jest jej przeszłość i co spowodowało, że aż tak nienawidzi piratów. Nasi bohaterowie są dopiero na początku swojej znajomości, ale już widać, jak powoli przywiązują się do siebie i nawzajem chronią. Nami zaczyna także przekonywać się do Luffy’ego i dostrzegać, że nie jest taki jak inni piraci.

Jest też dużo humoru. Sama mocy Luffy’ego, którą zyskał po zjedzeniu diabelskiego owocu wygląda momentami komicznie, ale jednocześnie potrafi być śmiertelna. Mamy dużo gagów wizualnych, takich jak choćby ekspresja postaci. Nie zabrakło także gier słownych, które w posłowiu wyjaśnia tłumacz.

Powrót do One Piece’a uważam za udany. Ta manga nawet po latach wyróżnia się na tle innych tytułów, przede wszystkim ze względu na charakterystyczną kreskę, ciekawy i przemyślany świat przedstawiony i sympatyczne postacie. Ma w sobie dużo ciepła i szczerości. Opowiada o podążaniu za marzeniami, szukaniu skarbów i przygodzie. Czasami takie pozornie proste historie też są potrzebne.

Co to znaczy kochać i być kochanym, czyli o "Długo i szczęśliwie"

Co to znaczy kochać i być kochanym, czyli o "Długo i szczęśliwie"

 



Długo i szczęśliwie autorstwa Alison Cochrun bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Już dawno nie przeczytałam tak szybko żadnej książki. Wszystko dla mnie tutaj zagrało, po prostu wszystko. Postacie, relacje między nimi, urocze sceny (i te bardziej ostre), rozmowy o zdrowiu psychicznym, miłości i seksualności. Niektóre rzeczy nacisnęły nawet na bardzo osobiste struny. Nie spodziewałam się tego po kolejnym popularnym, mlm romansie, reklamowanym jako następca Red, White & Royal Blue.

Zacznijmy od początku. Długo i szczęśliwie opowiada historię Deva i Charliego. Dev jest producentem w randkowym reality show Długo i szczęśliwie, w którym dwadzieścia kobiet walczy o względy jednego mężczyzny, określanego jako Książę z Bajki. Do tej roli zostaje zwerbowany Charlie Winshaw, technologiczny geniusz, który chce odbudować swój wizerunek, po tym jak został wyrzucony z własnej firmy. Dev zostaje jego opiekunem na planie. Wkrótce dwaj mężczyźni zaczynają coraz bardziej się do siebie zbliżać.

Zarówno Dev, jak i Charlie są bardzo sympatycznymi i pełnowymiarowymi postaciami, żaden nie ustępuje drugiemu. Charlie na początku jest przerażony i nie potrafi odnaleźć się w nowej dla niego sytuacji. Dev przychodzi mu wtedy z pomocą. Między mężczyznami szybko zaczyna rodzić się nić porozumienia, która z czasem przeradza się w coś więcej. Obydwoje boją się pokazać prawdziwych siebie, a raczej może pewnych elementów siebie, przez strach przed odrzuceniem. Wydaje im się, że nie zasługują na prawdziwą miłość. Powoli otwierają się przed sobą nawzajem i znajdują w sobie oparcie. Z przyjemnością obserwowałam rozwój ich relacji, to jak pokochali siebie nawzajem takimi, jakimi są, w całości, bez udawania.

Książka porusza także kwestię chorób psychicznych i ich społecznego postrzegania. Charlie cierpi na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne i zaburzenia lękowe. Dev miewa epizody depresyjne. Charlie spotkał się w swoim życiu z niezrozumieniem i odrzuceniem ze strony rodziny i rówieśników, a później także i współpracowników. Dev starał się natomiast ukrywać przed innymi tę część siebie, która nie była optymistyczna i wesoła i bał się przed kimkolwiek otworzyć. Problemy, z którymi zmagają się obaj mężczyźni, zostały przedstawione ze zrozumieniem i współczuciem, w sposób autentyczny.

Książka porusza również temat seksualności i jej odkrywania. Na rynku pełnym opowieści o nastolatkach, dobrze zobaczyć coś o dorosłych, którzy są niepewni swojej tożsamości i dopiero ją odkrywają. Czasami dojście do pewnych prawd o sobie może przecież zająć trochę więcej czasu. Każdy powinien móc podążać swoją własną drogą i robić wszystko w swoim własnym tempie. Była to dla mnie bardzo ważna lekcja, której akurat w tym momencie potrzebowałam. Lekcja, że nie ma tak naprawdę pośpiechu, że nie trzeba się od razu określić, że można po prostu być i żyć.

Warto jeszcze wspomnieć o postaciach pobocznych. Naszej dwójce głównych bohaterów towarzyszyli równie pełnowymiarowi ludzie, co oni. Cała ekipa Długo i szczęśliwie – zarówno ludzie przed, jak i za kamerą tworzyli barwną gromadkę, różnych charakterów. Niektórzy z nich stanowili wsparcie dla Charliego i Deva w ich drodze ku miłości.

Podsumowując, książka nieoczekiwanie mnie zachwyciła. Nie spodziewałam się, że aż tak mi się spodoba. Okazała się piękną opowieścią o dwójce ludzi, którzy mimo tego, że myśleli, że nie zasługują na miłość, w końcu odnajdują ją w sobie nawzajem. Jeszcze przez długi czas będę o niej bardzo ciepło myśleć.
Jak to w tej katolickiej szkole było, czyli wrażenia po lekturze "Przewodnik lesbijki po katolickiej szkole"

Jak to w tej katolickiej szkole było, czyli wrażenia po lekturze "Przewodnik lesbijki po katolickiej szkole"

 


Przewodnik lesbijki po katolickiej szkole opowiada o szesnastoletniej Yami Flores, meksykańskiej lesbijce, która właśnie zaczyna naukę w nowej szkole. Po trudnych przeżyciach w poprzedniej liczy na nowy start. Idzie tam razem z bratem, którym ma się opiekować. Jest to książka napisana lekkim, przystępnym językiem. Wpleciono tutaj wiele młodzieżowych słówek. Nie przeszkadza to jednak w odbiorze i nie jest też aż tak nadużywane, jedynie uwiarygodnia przekaz.

Jednymi z ważniejszych tematów książki jest tożsamość, czy to seksualna, czy to kulturowa. Yami próbuje w nowej szkole udawać kogoś kim nie jest. Ukrywa fakt, że jest lesbijką. Robi to ponieważ boi się odrzucenia ze strony matki, a także powtórzenia sytuacji z poprzedniej szkoły. Obawy dziewczyny są zrozumiałe. Wyjście z szafy często wiąże się z ryzykiem i nie każdy jest gotowy je podjąć. Traf chce, że poznaje dziewczynę, która także jest lesbijką. Ma na imię Bo i jest Chinką. Nasza bohaterka oczywiście się w niej zakochuje. Młodzieńcza miłość jest tu opisana z dużym zrozumieniem i szczerością. Pokazana jest charakteryzująca ją euforia, ale także i wątpliwości, takie jak strach przed odrzuceniem. Bo jest wyoutowana i nie wstydzi się swojej seksualności. Mierzy się ze światem i broni swoich racji. Jest osobą odważną i bezkompromisową. Yami właśnie to w niej podziwia. Sam uważa siebie za niewystarczająco silną. Wiele sytuacji w książce pokazuje, że to nieprawda, a nasza bohaterka ma w sobie więcej odwagi, niż by mogło się wydawać. Mamy tutaj różne podejścia do swojej tożsamości – ukrywanie i celebrowanie. To drugie często może pomóc innym osobom w zaakceptowaniu siebie. Obserwowanie, jak ktoś taki jak oni, bezkompromisowo kocha siebie, może naprawdę wiele zmienić. Tak samo jest w przypadku tej książki. Jest w niej także poruszony temat tego jak traktuje się lesbijki, czy tez po prostu kobiety kochające kobiety. Często są postrzegane jako zagrożenie dla heteroseksualnych kobiet. Każdy ich, nawet niewinny gest jest od razu odczytywany z podtekstem seksualnym. Nie mogą tak po prostu się przyjaźnić, musi od razu chodzić o relację romantyczną albo seksualną. Spotkałam się w prawdziwym życiu z takim podejściem. Oprócz Yami i Bo pojawiają się jeszcze inne queerowe postacie - brat Yami, który jest biseksualny i jego chłopak Jamal. Również oni mają swoje miejsce w opowieści i własne wątki, zwłaszcza brat Yami, który ma trudność z pogodzeniem się ze swoją orientacją.

Istotną rolę w powieści odgrywa także tożsamość kulturowa. Rodzina Yami celebruje swoje korzenie. Pojawiają się różne przejawy ich kultury, takie jak jedzenie, muzyka, czy biżuteria, którą Yami wyplata z mamą. Yami musi niestety mierzyć się z rasizmem. Nowa szkoła, do której zostaje przyjęta jest bardzo biała, osoby kolorowe są nieliczne. Staje się ofiarą niewybrednych komentarzy. Na szczęście nie jest to aż tak duża grupa osób. Są też tacy, którzy ją wspierają. W przeciwieństwie do Yami Bo jest oddalona od swojej kultury. Zazdrości trochę Yami. Została wychowana przez dwójkę białych ludzi. Denerwuje ją to, że jej rodzice dekorują dom chińskimi rzeczami. Chce poznawać swoją kulturę na własnych zasadach. Scena, w której się im z tego zwierza jest bardzo dobra. Pokazuje, że komunikacja jest ważną rzeczą w wszelkich relacjach, bo czasami drugiej osobie może coś umknąć i może nie zauważyć, że nas rani.

Relacje Yami z rodziną są ważną częścią książki. Mieszka z mamą i bratem. Wydaje jej się, że jej mama bardziej troszczy się o brata. Każe dziewczynie cały czas się nim opiekować. Mimo to, ma dobre relacje z bratem. Dogadują się i zawsze są dla siebie nawzajem oparciem. Tata dziewczyny został lata temu deportowany. Yami i jej brat kontaktują się z nim za pomocą komunikatorów internetowych. Dziewczyna ma z nim bardzo dobry kontakt, lepszy niż z mamą. Zwierza mu się i jest z nim szczera. Podczas książki te relacje przejdą próbę i na jaw wyjdą pewne trudne i nierzadko bolesne prawdy. Okaże się kto jest gotowy bezwarunkowo kochać, a kto nie.

Książka porusza także temat problemów psychicznych. Robi to w autentyczny i pełen empatii sposób. Pokazuje, jak czasami trudno powiedzieć bliskim, że coś jest nie tak, a także to, że bliscy mogą nie dostrzec twojego cierpienia i wcale nie jest to spowodowane ich złą wolą. Czasami po prostu każdy z nas jest zbyt zajęty własnymi problemami – szkołą, pracą, innymi zobowiązaniami. Ważne jest jednak to, by od czasu do czasu się zatrzymać i znaleźć czas dla innych ludzi, by ich wysłuchać. Relacje z innymi ludźmi są bardzo ważne i sprawiają, że życie staje się odrobinę łatwiejsze. Leczenie jest tu także pokazane jako niełatwa i nielinearna droga, która wymaga sporo wysiłku.

Książkę czytało mi się bardzo dobrze. Polubiłam głównych bohaterów i im kibicowałam. Cieszyłam się razem z nimi i smuciłam. Myślę, że wielu młodych ludzi zdoła znaleźć w tej powieści samych siebie. 


Krótko o mandze "Yona w blasku świtu" #20

Krótko o mandze "Yona w blasku świtu" #20

 



Będę się starała w taki bardzo krótki sposób komentować każdy tomik, począwszy od tego. Uznajcie to za nową serię. Zobaczymy co z tego wyjdzie. "Yona w blasku świtu" to dla mnie bardzo ważna seria, która wciągnęła mnie na powrót do świat mangi i anime. Bez zbędnej zwłoki, teraz już o tomiku. 

Bardzo dobry tomik, kontynuujący wątki z poprzedniego. Stoi postaciami i relacjami między nimi (dwa najważniejsze dla mnie aspekty). Widać jak bardzo rozwinęli się poszczególni bohaterowie i więzi między nimi. Wzruszający jest chociażby moment, w którym Hak przyznaje, że cieszy się, że ma u swojego boku smoki i, że może im ufać. Jest to bardzo znaczące dla postaci Haka, który na pierwszy rzut oka zdaje się być tym twardym wojownikiem, który potrafi poradzić sobie sam z wszelkimi przeciwnościami. Już wcześniej było sygnalizowane, że także on ma swoje słabości, ale tutaj szczególnie wybrzmiewa to, że także on potrzebuje wsparcia i pomocnej dłoni. Poza tym widać, jak bliskie stały mu się smoki. Wzruszyłam się, przyznaję.

Najwięcej emocji wzbudziła we mnie, jednak scena z Hakiem i Soo-Wonem. Uważam ich relację z jeden z ciekawszych wątków w całej mandze. Kiedyś przyjaciele, teraz wrogowie, a właściwie nie do końca wrogowie. To skomplikowane. Hak wciąż cierpi z powodu zdrady Soo-Wona i nie potrafi mu wybaczyć, co jest całkowicie zrozumiałe. Soo-Won był dla niego bardzo ważną osobą, którą podziwiał i której ufał. Był jego najbliższym przyjacielem. Widział go jako przyszłego króla, chciał mu służyć i być wobec niego lojalnym. Godził się nawet na to, żeby Soo-Won poślubił Yonę, mimo że darzył księżniczkę uczuciem. Był gotów stać u ich boku, podczas gdy ci by rządzili. Widać tutaj pewną rysę w relacji na linii Soo-Won - Hak. Hak nie postrzegał siebie jako równego Soo-Wonowi, stawiał go na piedestale. Byli sobie bliscy, ale był między nimi pewien dystans nie do przeskoczenia. 



W tym tomiku mają kolejny raz wspólny cel – zniszczyć twierdzę. Dostajemy przejmująca scenę, w której Soo-Wona i Haka dzieli mur. Mówi tylko Soo-Won, prosząc Haka, by podczas ataku ewakuował robotników. Hak milczy. Widzimy tylko reakcje jego ciała, które zamiera na dźwięk głosu Soo-Wona. Jego pełen mieszanki gniewu i smutku wzrok i dłoń, dotykającą desperacko ściany.

Kolejną mocną stroną tego tomiku jest Yona i Lili, które trafiły do twierdzy i są zmuszane do pracy. Również uwielbiam ich relację i chemię. Widzieliśmy je już w akcji w poprzednich tomikach. Lili wiele nauczyła się od Yony. Księżniczka zainspirowała ją do działania. Teraz obydwie nawzajem się inspirują i dodają sobie sił w tych trudnych chwilach, które właśnie przeżywają.

Copyright © Perła pisze , Blogger